Ścieżka kariery pszczoły
(nie całkiem serio)
Dzień Dobry, chciałabym opowiedzieć Wam o mojej karierze w ulu. To był taki wielki, warszawski poszerzany.
Pierwszego dnia, jak tylko pojawiłam się w ulu, to mi powiedzieli, żebym się spokojnie rozejrzała, co gdzie jest, gdzie jaki dział, żebym coś zjadła w stołówce i ogrzała się, jeśli zimno. Fajnie, nie? Taką robotę to lubię! Ale zaraz następnego dnia to mi kazali sprzątać. Zasuwałam jak jakaś pszczółka wyciągając z zakamarków jakieś brudy, zdechłe muchy i paprochy. Cholerna korporacja. W jednym takim kącie to nawet znalazłam, wyobraźcie sobie, jakąś zasuszoną staruszkę, prawie martwą! Musiałam ją wywlec na zewnątrz, bo się już do niczego nie nadawała. A co to ja, żuk grabarz jestem? Na szczęście szybko awansowałam.
Już trzeciego dnia przesunęli mnie do działu karmicielek. Najpierw trafiły mi się starsze larwy, strasznie rozpuszczone. Siedzi to to cały dzień w komórce, świata poza nią nie widzi, odwłoka nie ruszy, to nic dziwnego, że tyje. A potem jeszcze więcej jeść chce. Pszczelego mleczka im się zachciewa, darmozjadom. Ech ta dzisiejsza młodzież...
Ale na szczęście znów awansowałam. Znaczy dzięki zdobytemu doświadczeniu mogłam teraz zająć się młodszymi larwami. Takie są malutkie, tłuściutkie, zwinięte w kłębuszek, po prostu słodkie. No i całe umazane mleczkiem. Normalnie w nim pływają. O jednej mówili, że będzie nową królową. Że stara jest już do niczego, że może trzeba ją wymienić na młodszą. Ot, takie gadanie, jak to w pracy o szefach. Zawsze się znajdą malkontenci. Ale ja uważałam, że królowa jest w porządku. Jednego dnia, zobaczyłam, jak przechodzi koło mnie w orszaku robotnic. Jaka ona majestatyczna, jaka seksi z tym opływowym odwłokiem. I jak pięknie pachnie. No wiadomo, królowa ma te wszystkie feromony i antygeny... Jak koło mnie przechodziła, to się na chwilkę zatrzymała, a ja podałam jej mleczko. Wzięła. Od razu wyczułam awans. W końcu ani się obejrzałam, a już jakieś 10 dni minęły tej mojej roboty.
Pszczoła robotnica w zależności od wieku wykonuje szereg czynności w ulu: – okres przygotowawczy – 1-2 dni, – czyszczenie komórek – 1-7 dzień, – karmienie starszego czerwiu – 3-4 dzień oraz 11-15 dzień, – karmienie młodego czerwiu – 4- 6 dzień, – odbiór nektaru i ubijanie pyłku – 8-15 dzień, – sprzątanie ula – 9-21 dzień, – wypacanie wosku budowa plastrów – 12- 18 dzień, – obrona ula – 21- 35 dzień i dłużej, – zbiór pyłku i nektaru – 22 – 35 i dłużej. |
No i rzeczywiście, jakoś tak dwa dni później dali mi najpierw wolne, całe dwie godziny. Mogłam polatać po okolicy, a tam same ule, jeden przy drugim, no i w powietrzu straszny tłok, wiadomo, dzielnica robotnicza. Jak wróciłam, to już czekało na mnie nowe stanowisko. W miodni. Poznałam tam wiele dzielnych pszczół, które z narażeniem życia, ścigane przez szerszenie, ptaki i pająki zbierają nektar z kwiatów i przynoszą go do ula. A moim zadaniem było ten nektar odebrać i upchnąć w komórkach plastrów, bo akurat pożytek był obfity. Te pszczoły, co wracały z nektarem, to było coś. Wszystkie inne na nie zerkały, a one wychodziły na plaster i dumnie tańczyły wskazując kierunek innym. Jak ja chciałam być taką pszczołą. Pomyślałam, że muszę jeszcze ciężej pracować, to może się dochrapię takiego stanowiska. Tyle, że nektaru było mnóstwo, a plastrów było jakby mniej niż trzeba. A jeszcze był pyłek do ubicia w komórkach, mnóstwo roboty. Nawet na zagęszczony nektar miejsca nie starczało. Pomyślałam, że ktoś powinien rozbudować nam ten magazyn. Ale się z tą myślą nie wychylałam, wiadomo w takiej firmie lepiej nie wychodzić przed szereg. No i wtedy dostałam kolejny awans.
Tym razem to była jeszcze bardziej odpowiedzialna robota. Budowaliśmy nareszcie nowe plastry. Nieźle się przy tej robocie trzeba napocić, żeby mieć z czego budować i żeby równo wyszło, żeby komórki były takiej wielkości jak należy, zgodnie z wzorcem na węzie, znaczy na projekcie. A spróbujcie tak popracować sami i zbudować taki ładny plaster, całkiem po ciemku... Ale raz zbudowałyśmy już wszystko i nie było co robić. No wiadomo, jak się ktoś nudzi, to wymyśla. Pojawiła się koncepcja, żeby założyć filię naszego ula, gdzieś indziej, bo tu już nie da się pracować, że może by jakaś inna, młoda matka przejęła rządy, żeby tej starej się pozbyć... I wtedy nastąpiła interwencja z góry. Nie, nie chodzi mi o królową. Zwyczajnie nagle wielka jasność się stała i otrzymaliśmy z góry nowy front robót w postaci węzy. Wszystko się uspokoiło. Pracowałam ciężko, bo wiedziałam, że moja ścieżka kariery pnie się w górę.
I rzeczywiście. Mniej więcej po trzech tygodnia w ulu dochrapałam się awansu na strażniczkę. To było coś. Zero fizycznej roboty. Normalnie kierownicze stanowisko. Cały dzień stałam na wylotku i kierowałam. Ten może wejść, a ten nie, temu pozwolimy, a tamtego odeślemy z kwitkiem. Zbieraczki z nektarem wchodzą, a osy darmozjady gonimy żądłem. Zaleszczotek, co wyżera warozę - wchodzi (to taka jakby firma zewnętrzna, znaczy outsourcing), a tępy truteń z sąsiedniego ula won, bo się chce tylko za darmochę najeść. Jak mi się ta robota podobała!... Ale, ponieważ się przykładałam, znów uzyskała upragniony awans.
Tym razem trafiłam niemal na szczyt. Byłam pszczołą lotną, zbieraczką nektaru i pyłku. Patrolowałam okolicę i wypatrywałam kwiatów. Bardziej je nawet wyczuwałam po zapachu niż wypatrywałam. W końcu nos pszczoły mają świetny, a oczu zaledwie jakieś 3-4 tysiące złożonych i jeszcze trzy pojedyncze. Jak znalazłam nektar, to wracałam i tańczyłam innym wiadomość, gdzie i jak względem słońca, jak daleko i czy dużo. A te głupiutkie pszczoły co się zajmowały odbiorem nektaru patrzyły na nas z zachwytem i nic nie rozumiały. Przecież one nawet słońca nie widziały.
Okazało się jednak, że to nie taka fajna robota, jak myślałam. Trzeba się tego wodnistego nektaru nażłopać pełne wole. Pyłku nazbierać do koszyczków. Targanie tego to istna katorga. A tu jeszcze deszcz, czy wiatr nie pomagają, a prawie wszystkie stworzenia w okolicy chcą Cię zabić. Jak ja się umordowałam, skrzydła mi się od tego powystrzępiały, ostatnim razem, to ledwie do ula doleciałam. Ale się starałam, bo wiadomo, każdy chce awansować. A ja ambitna byłam. Myślałam sobie: polecę dalej, przyniosę więcej, ktoś to doceni, powie, komu trzeba, może mnie nawet królową zrobią na stare lata. Ale gdzie tam. Jak już taka spracowana leżałam na dennicy, to tylko przyszła taka młoda pszczoła, co to dopiero się wygryzła i mówi mi: "Ty się stara już do niczego nie nadajesz, wylatujesz". No i mnie wywalili na zbity aparat gębowy... ot sprawiedliwość.